13 listopada 2014

5. Testament.



   Kawiarenka "Pod strusim piórkiem" była jedną z nielicznych, którym udało utrzymać się podczas wojny. Dwie niewielkie sale wyposażone były w wygodne fotele, okrągłe stoliki i naftowe lampki, dumnie stojące przy serwetnikach, ani myślące o tym, by ustąpić miejsca elektrycznym. Charakterystyczną cechą kawiarenki była też pożółkła tapeta w zielone paski. Klienci byli bardzo różni. Najczęściej przychodzili tu ludzie klasy średniej: brygadziści, właściciele niewielkich zakładów, czasami wojskowi, często zabawiali tu aktorzy i pisarze. Ci ostatni rzadko mieli czym zapłacić i brali często na przysłowiową "kreskę", byleby tylko pobyć w miejscu, które tak bardzo sprzyjało pisaniu. Było bowiem coś magicznego w siedzeniu nad świeżo parzoną kawą i ukradkowym przyglądaniu się gościom. Gdy miało się dobre uszy i odrobinę szczęścia można było podsłuchać kawałek pasjonującej intrygi, wielkiego przekrętu bądź gorącego skandalu.

   Jerzy Rudzki zajął swoje zwykłe miejsce na balkonie i pogrążył się w lekturze książki. Był niskim, dość przysadzistym mężczyzną, z ciągle powiększającą się, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu, łysiną. Małe, żbikowate oczka uważnie lustrowały pomieszczenie na dole znad kart powieści. Sam siebie przedstawiał jako człowieka pragnącego na późne lata spokoju i mogącego znaleźć ukojenie tylko w pisaniu wierszy. A jako, że był z wykształcenia prawnikiem, i to nadzwyczaj dobrym, od czasu do czasu za odpowiednio wysoką sumę, angażował się w niektóre sprawy. W rzeczywistości prowadził na własną rękę kilka śledztw. A ostatnią sprawą, która go nurtowała niesamowicie była śmierć jego dawnego znajomego, Andrzeja Dzierzyńskiego.

   Byli dawnymi przyjaciółmi ze szkoły, których połączyła miłość do jednej kobiety, Joanny. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie pod nosem. Była uosobieniem piękna i powagi. Zawsze nosiła długi, czarny warkocz, który swobodnie opadał jej aż do pasa. Skromne długie suknie i koszule,  nawet nie pozwalały pomyśleć, co mogło kryć się pod nimi. Cera jasna, brwi mocne... Usta wąskie, zawsze pobożnie ściśnięte i czarne oczy przykryte zawstydzonym pasmem rzęs. Rudzki westchnął rozglądając się za kelnerką, czy niesie już jego herbatę. Dziewczyna uwijała się przy gościach z dołu. Nie chcąc ponownie pogrążyć się nad rozmyślaniem, nerwowo zaczął wystukiwać palcami o stół rytm do jakiejś dawnej, wesołej melodii.



*



 

   Kasia Dzierzyńska nerwowo przeczesywała przed lustrem jasne włosy, próbując ułożyć je w elegancki sposób. Gdyby wczoraj wieczorem pamiętała o założeniu wałków, może nie miałaby teraz z nimi takiego problemu. Dziewczyna szybko zlustrowała całą swoją sylwetkę. Była ubrana w  czarną sukienkę wykonaną z grubego materiału, ściętą w linii bioder według współczesnej mody. Na ramiona narzucony miała dodatkowo szary szal, pożyczony od Molly, przypięty do sukienki dużą, złotą broszką, jedną z niewielu pamiątek po matce. Ciemne ubranie sprawiło, że jej twarz wyglądała blado i niezdrowo. Z pokoju obok wyszła Molly i od razu przystanęła obok swojej towarzyszki przy lustrze.

   -Wyglądasz strasznie Kasju... -wyraziła bez cienia skrępowania swoje zdanie Amerykanka.

   -To prawie jak pogrzeb. Nie powinnam zakładać niczego kolorowego- wyjaśniła jej poważnie blondynka, smutno przyglądająca się swojemu odbiciu. Molly wzruszyła ramionami.

   -To tylko odczytanie testamentu. Zresztą, skoro już się upierasz, by wyglądać tak poważnie i ponuro, to załóż jeszcze kapelusz- stwierdziła sięgając po nieduże, czarne nakrycie głowy, wiszące obok. -Zakryje on te twoje niepoukładane włosy...

   Obdarzona tym niechlubnym komplementem dziewczyna, zarumieniła się i wstydliwie nałożyła podany jej kapelusz. Z głębi domu słychać już było szybki, drobny chód pani Marii. Zaraz więc wyruszą zamówionym samochodem do Łodzi. Zaraz zacznie się uroczystość na której jeden po drugim, będą wychodzić różni ludzie i prawić pochwały dla jej ojca. A potem, na samo zakończenie dowie się wreszcie jak brzmi pełna treść ojcowskiego testamentu. Czy będzie płakać? Czy wytrzyma i zachowa się godnie wobec tych prawie nieznanych jej ludzi? Ach, gdyby było już po tym stresującym spotkaniu. Gdyby mogła już dostać ostatnią wolę jej ojca do ręki i zaszyć się z nią gdzieś w jakimś cichym miejscu. Popłakać, a potem ją spełnić. Dobrze wiedziała, co mógł tam napisać.

    "Nasz dom, nasza ziemia, to nasza mała ojczyzna. Tu, w twoim serduszku jest specjalne miejsce by ją kochać i nigdy nie pozwolić jej sobie wyrwać. A tu obok.."-wtedy ojciec przesunął swoją ciężką, ciepłą dłoń po jej dziecięcym, wełnianym sweterku -"Tu, jest miejsce do kochania Polski, do kochania tak mocnego, że można by i życie dla tej miłości oddać."

   I je dla niej oddał. Westchnęła ciężko. Zginął gdzieś w dalekim kraju, by Polska mogła być taką prawdziwą Polską. Z zadumy wyrwało ją znajome gderanie gospodyni.

   -Musimy już jechać panienko! Toż to przecież nie zdążymy! A jak to będzie wyglądać, jeśli córka świętej pamięci dobrodzieja Andrzeja Dzierzyńskiego nie przyjedzie na czas? Gotowi posądzić panienkę o brak szacunku dla własnego ojca!

   -Jedźmy więc, skoro wszystko gotowe- powiedziała cicho i pomachała ręką Molly, która zdecydowanie wolała ominąć to niezbyt przyjemne i zbyt ponure dla niej spotkanie.

   -Powodzenia Kasju!- zaszczebiotała słodko, umilkła jednak szybko widząc surowy wzrok starszej kobiety.



   Sala, w której miało się odbyć spotkanie poświęcone Andrzejowi Dzierzyńskiemu, połączone z odczytaniem testamentu, położona była na obrzeżu miasta. Gdy kobiety dojechały na miejsce, na pół godziny przed rozpoczęciem, stały już przed nią dwa inne automobile. Jeden z nich dziewczyna rozpoznała od razu, należał do Stanisława Koterbskiego. Obecność tego człowieka zarówno ucieszyła ją, jak i zaniepokoiła. Okazał im wprawdzie ostatnio wielką życzliwość i sprawiał, że czuła się bezpiecznie w jego towarzystwie, ale... Czy jego obecność oznaczała, iż przybędzie dużo więcej osób niż się spodziewała? Że przybędą także dawni znajomi jej ojca, także ci, z którymi spotkać się bała?

   -Wysiadamy panienko - oznajmiła towarzysząca jej gospodyni, zaraz jednak i ona dostrzegła mężczyznę i w pośpiechu zapytała:
   -Kim on jest? Czyż to nie Koterbski?

Dziewczyna ze zdumieniem stwierdziła, że starsza kobieta wymawia jego nazwisko z jakąś dziwną obawą.

   -Tak, pani Mario. Ale pan Stanisław to nasz przyjaciel. Czy nie opowiadałam jak nam pomógł, kiedy przyjechałyśmy na dworzec kolejowy?- powiedziała ciepło, starając się uspokoić gospodynię.

Pan Stanisław widząc już je z daleka, pośpieszył im pomóc przy wysiadaniu. Z gracją skłonił się i podał rękę Kasi. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i pozwoliła sobie pomóc. To było przyjemne uczucie, być przedmiotem czyjejś troski. Teraz, gdy skończyła się już wojna, znowu mogła pozwolić sobie na bycie damą. O ile, oczywiście, nie zapomniała już, jak dama powinna się zachowywać.

   -Witam panią. Pułkownik Feliks Sierski, przyjaciel pani ojca, a teraz i pani-powiedział poważnie mężczyzna, który nie wiadomo skąd wyrósł nagle przed dziewczyną. Był dość szczupły, ubrany w wojskowy mundur, a jego twarz była zupełnym przeciwieństwem Koterbskiego, szczupła, surowa w wyrazie, nieprzystępna, odległa.

   -Dziękuję- dygnęła grzecznie. I chociaż na usta cisnęły jej się pytania, dlaczego nie pojawił się tamtego dnia, gdy przyjechały do Polski i nie odebrał ich z pociągu, zachowała milczenie.

   -Jestem winien pani przeprosiny...-zaczął.

   -Nie trzeba. Z pewnością zdarzyło się coś ważnego, co uniemożliwiło panu przyjazd- powstrzymała go, przed dalszymi wyjaśnieniami. -Pan Koterbski...- tu spojrzała wdzięcznie na mężczyznę, który użyczył jej dzisiaj swojego ramienia. - ...akurat był w tamtym czasie na dworcu i zawiózł nas do Biernacic.

   -Panie Koterbski- powiedział grzecznie mężczyzna, uchylając swojego kapelusza. -Jestem panu niezwykle wdzięczny.

Czy rzeczywiście był wdzięczny, było Kasi ciężko ocenić, szczególnie, że nagle naszła ją dziwna myśl, że panowie zachowują się tak, jakby dobrze się znali i jakby spotkanie Koterbskiego tamtego dnia na dworcu nie było czystym przypadkiem.

   -Już czas, by wejść do sali i zająć miejsca. Zaprosiłem kilku przyjaciół z oddziału, zagrają Mazurka Dąbrowskiego- powiedział Sierski, po czym skierował się w stronę wejścia.

   -Tak, tak. Lepiej zająć miejsca wcześniej- zgodził się rudy mężczyzna, delikatnie pociągając Kasię ze sobą.

   I właśnie wtedy zobaczyła go wyłaniającego się z jednej z bocznych uliczek.  Szedł szybkim krokiem, zamyślony, poważny, ubrany w elegancki, wełniany płaszcz. Zamarła na jego widok, chciała odwrócić się, ale nie mogła. Oczy nieposłusznie biegły do jego twarzy, starając się wybadać, jak bardzo zmienił ją czas.

   -Pani Kasiu... Wszystko w porządku?- spytał Koterbski. Dziewczyna ocknęła się i szybko pokiwała głową, zła, że zwróciła na siebie uwagę.

    Kiedy wchodzili do środka, ciekawość jednak znowu wzięła górę  i odwróciła się jeszcze po raz ostatni. Jakież było jej zdziwienie i przerażenie, gdy Jan Słomski wyraźnie kierował się w to samo miejsce, co gorsza, nie odrywając od niej wzroku. Usiadła więc wreszcie, w pierwszym rzędzie, z kapeluszem mocno przechylonym do przodu. Wszyscy zapewne myśleli, że wzruszenie opanowało młodą córkę Andrzeja Dzierzyńskiego, w rzeczywiści fala wstydu pokryła jej policzki piekącą czerwienią.

   -Zgromadziliśmy się tutaj, by uczcić bohaterskie imię Andrzeja Dzierzyńskiego, który własną krwią, razem z tysiącem innych przypieczętował miłość do ojczyzny. Człowiek ten od samej młodości, służył ojczyźnie śmiało przeciwstawiając się władzom rosyjskim. Brał udział we wszelkich działaniach narodowo-wyzwoleńczych, dzieci swoje uczył w umiłowaniu do Polski, nie posyłając ich do publicznych szkół. Bohaterstwo swe przyszło mu zapłacić najsrożej, bo śmiercią swej ukochanej żony, gdy zmarła w szpitalu, po odmówieniu jej należnej opieki. Gdy wybuchła wojna, wiedział, że nie będzie w stanie walczyć i jednocześnie chronić swoich córek. Wysłał je zatem aż za ocean, by móc poświęcić całe swoje siły dla ojczyzny. Nie będąc już w sile wieku, walczył w różnych szeregach, by na końcu zginąć pod sztandarem Błękitnej Armii, z dala od tak drogiej, ojczystej ziemi. Uczcijmy jego pamięć śpiewając Mazurka.

   Rozległ się więc dźwięk niewielkiej orkiestry, wszyscy wstali. Kasia łkając nie była w stanie śpiewać. Ale śpiewali inni. Przyszło wielu ludzi. Mimo, że pogrzeb odbył się wcześniej, dzisiaj każdy chciał osobiście złożył kondolencje jego córce. Po odśpiewaniu pieśni, wychodzili przyjaciele Andrzeja i ciepłymi słowami wspominali jego czyny. Kiedy przyszła pora na Kasię, dziewczyna wstała niepewnie.

   -Mój ojciec powiedział mi kiedyś, że w sercu jest takie miejsce...- zaczęła smutno wodząc oczami po zebranych.

    "...jest miejsce do kochania Polski, do kochania tak mocnego, że można by i życie dla tej miłości oddać." - brzmiały w uszach słowa, jakby ojciec stał tuż obok niej. Ale nie stał. Stała tu sama. Hamowane dotąd łzy popłynęły jej po twarzy. Nie dała rady powiedzieć już ani słowa.

                                                                                                                         
   Gdzieś na końcu sali siedział Jan Słomski. Przyszedł tu, na prośbę swojego przyjaciela. Był na pogrzebie i czuł, że oddał już szacunek Andrzejowi Dzierzyńskiemu. Nie chciał przychodzić dzisiaj. Nie chciał jej znowu spotykać. Winił ją z całego serca, za ból jaki mu sprawiła. Czyż nie dawała mu tysiąca znaków? Czy nie patrzyła na niego zalotnie, kiedy przekazywała mu polecenia swojego ojca? Czy nie specjalnie przechodziła zawsze obok miejsca, w którym pracował, mimo, że mogła iść inną drogą? Czy to wszystko nie dawało mu nadziei na to, że go przyjmie, że choć jest taka młoda, myśli o nim poważnie? Teraz wróciła. Stoi w nieco za dużej czarnej sukience, blada, łkająca, próbuje coś powiedzieć. Serce ścisnęło mu się z żalu. Gdyby tylko podeszła i przeprosiła, mógłby zapomnieć i przebaczyć. Więcej, mógłby jej pomóc, jeśli czegoś by potrzebowała. Ból, który przez lata przerodził się w nienawiść, powoli łagodniał. Straciła ojca, los już ją wystarczająco doświadczył. Z pewnością nie była tą samą osobą, którą znał wcześniej.


   Prowadzący uroczystość zaprosił przybyłych do składania kondolencji. Liczni goście utworzyli dużą kolejkę. Kasia chłonęła ciepłe słowa, kobiety przytulały ją, niektórzy opowiadali krótkie historie o jej ojcu. Co chwilę padały pochwały jego męstwa. Dzierzyńska była dumna. Gdy przyszła kolej na Janka, spuściła oczy, starając się przysłonić jak największą część twarzy owym, jakże pomocnym dziś nakryciem głowy. Słomski wziął w swoje ręce jej drżącą dłoń i powiedział cicho:

   -To między nami... Przebaczam ci. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, możesz na mnie liczyć.
Dziewczyna nieśmiało podniosła oczy i spojrzała z wdzięcznością na mężczyznę. Wyciągnęła drugą dłoń i delikatnie zacisnęła ją na jego rękach.

   -Dziękuję...-powiedziała prawie bezdźwięcznie, po czym szybko zwolniła uścisk, wycofała obie dłonie do siebie i skłoniła głowę przed następną osobą. Zaskoczony Janek jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią, jak przyjmuje kondolencje od innych osób. Pokora, to zdecydowanie nie była cecha, którą charakteryzowała się wcześniejsza Kasia.


   -A teraz drodzy państwo, ważny moment odczytania testamentu. Testament został złożony osobiście przez Andrzeja Dzierzyńskiego na ręce Feliksa Sierskiego, na wypadek, gdyby nie przeżył wojny. Jest to dość krótki zapis, poprzedzony prośbą, by był przeczytany niezwłocznie po powrocie córek do kraju. Czytam co następuje:
Ja, Andrzej Dzierzyński, syn Jerzego i Barbary, urodzony 24 sierpnia 1867 roku, w Biernacicach, zamieszkały w dworze Biernacickim, będąc w pełni władz umysłowych, oświadczam, iż w przypadku mojej śmierci, cały majątek ma przypaść moim dzieciom: Honoracie Brawn i Katarzynie Dzierzyńskiej, w równych częściach, po spełnieniu następujących warunków...- tu przerwał, sam widocznie zaskoczony. Kasia zamarła przez chwilę. Ojciec nigdy wcześniej o niczym takim nie wspominał.

   -Majątek przypadnie córkom, jedynie, gdy zdecydują się wrócić do Polski. W przypadku, gdy do Polski wróci tylko jedna z moich córek, cały majątek będzie należał do niej. Jeśliby moje córki zostały w Ameryce, wszystko w całości przekazuję na rzecz państwa. Majątkiem może zarządzać jedynie zamężna z moich córek. Gdyby zdarzyło się tak, że do Polski przyjedzie tylko Katarzyna, do czasu jej zamążpójścia, zarządzanie oddaje w ręce mojego przyjaciela, pułkownika Feliksa Sierskiego.

   -To nie może być prawda! Ojciec nie zmuszałby mnie do małżeństwa! Jestem pewna, że chciał, bym to ja zarządzała dworkiem!- krzyknęła oburzona treścią testamentu Kasia wstając z miejsca.

   -Sugeruje pani, że sfałszowałem dokument?-zaczerwienił się ze złości Sierski. Dziewczyna straciła pewność siebie. Nagle jednak przypomniała jej się pewna rzecz. Po kilku latach od śmierci matki, ojciec obiecał jej i Honoracie, że ta z nich, która jako druga wyjdzie za mąż, otrzyma od niego specjalny prezent zaślubinowy, obrączkę ślubną ich matki. Jeśli zatem napisał testament, że ma wyjść za mąż, powinien dołączyć do niego obiecaną obrączkę!

   -Jeśli jest prawdą, że ten testament otrzymał pan od mojego ojca, powinien pan też wręczyć mi obrączkę mojej matki- powiedziała odważnie Kasia. Siedząca obok niej Maria, w przerażeniu próbowała ją uspokoić i zmusić, by zajęła z powrotem swoje miejsce. Pułkownik Sierski, który również stał, wziął głęboki oddech i oświadczył spokojnie.

   -Mam obrączkę. Otrzyma ją pani w dniu ślubu.

   -Chcę ją zobaczyć teraz!- stanowczo zażądała dziewczyna. -Skąd mam wiedzieć, że pan nie kłamie?

   -Kasiu, uspokój się- pani Maria nie wytrzymała i jednym silnym ruchem posadziła ją z powrotem na krześle. -Proszę jej wybaczyć. To dla niej naprawdę ciężki dzień. Oczywiście, że dostanie obrączkę dopiero w dniu ślubu...- przepraszająco zawołała kobieta.

   -Rozumiem. Ale są chyba jakieś granice- stwierdził urażony Sierski i zajął swoje miejsce.

                                                                      Nexus-I'm fine

   Na sali zapanowało poruszenie. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Prowadzący też wyraźnie zdezorientowany ogłosił zakończenie uroczystości. Zaproszeni nie za bardzo wiedzieli, czy powinni podchodzić teraz do młodej panienki i podzielić się swoimi radami, czy raczej czmychnąć czym prędzej i nie mieć z tą sprawą nic wspólnego. Wielu ostatecznie obrało ten drugi kierunek. Sama Kasia prowadzona przez panią Marię, jak niegrzeczne dziecko, które właśnie narozrabiało, udała się niezwłocznie do wyjścia. Po drodze Dzierzyńska napotkała spojrzenie Janka, który uśmiechnął się do niej ciepło. Jednak zamiast serdeczności, dziewczyna zobaczyła w tym uśmiechu szyderstwo. Poniżona i zawstydzona szybko schowała się w samochodzie, nie odpowiadając nawet na próby pomocy i wsparcia Koterbskiego. Wreszcie ruszyli.

                                                   


*********************************************************************************

Trochę mi zajęło napisanie tego rozdziału, ale jestem z niego bardzo zadowolona. Pracuję też nad nowym szablonem. Jeśli czytacie Fałszywą Obrączkę i Wam się podoba dajcie znak życia, będzie mi bardzo miło. Każdy komentarz to miła motywacja dla mnie.

Pozdrawiam,
Z.ola

8 komentarzy:

  1. Wiem, że dawno mnie tu nie było i przepraszam, ale zwaliło mi się trochę spraw na głowę. Jednak Twoje opowiadanie nadrobiłam jako jedne z pierwszych, które czekały w kolejce.
    Uwielbiam Kasię! Jest taka urocza w tym swoim zaparciu i tym co robi.
    Misternie uknułaś intrygę, której nie da się rozwiązać po pierwszych pięciu rozdziałach. Sprytnie ukryłaś tego kogoś kto jest odpowiedzialny za nieszczęście Kasi.
    Podziwiam Cię również za sam fakt, chęci pisania o tak trudnym okresie jakim były czasy po I wojnie światowej.
    Och nie obraź się proszę, ale Molly strasznie działa mi na nerwy... jest taka bardzo rozpieszczona, że aż mam ochotę potrząsnąć nią z całej siły by oprzytomniała.
    Pozdrawiam, Lady Spark

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że zerknęłaś tu znowu :) Molly i mi działa na nerwy, ale już chyba po prostu taka z niej osóbka. Być może jednak sytuacja w której się obecnie znajduje sprawi, że powoli dojrzeje i przestanie być dziecinną, małą księżniczką. W końcu zostanie mamą.
      Muszę jednak zdradzić tu pewną tajemnicę, że pomimo, iż fabuła jest mniej więcej przeze mnie ułożona, podczas pisania każdego z rozdziałów, bohaterowie i tak wplatają swoje trzy grosze. I czasami kierują akcję na nieco inne tory, niż sama to zaplanowałam wcześniej. Tak więc ciężko mi tu powiedzieć cokolwiek na temat Molly.

      Usuń
    2. Och! To nie u Ciebie tylko bohaterowie wtrącają swoje trzy grosze ;). U mnie robią dokładnie to samo! I to niestety czasem psuje mi kompletnie koncepcję :)

      Usuń
  2. Kochana, zaglądam i co widzę? Odcinek piąty!
    Jestem z Ciebie taka dumna, że potrafisz znaleźć motywację i wciąż zaskakiwać nas przewrotną akacją! Jednak najbardziej się cieszę, że to właśnie on się pojawił! W końcu! Trochę rozczarowałam się, gdy w jego uśmiechu znalazło się więcej szyderstwa niż współczucia.... Jednak może Panna Katarzyna naprawdę sobie na to zasłużyła.
    Dodajesz piękną muzykę. Bardzo przyjemnie się z nią przemierza przez kolejne etapy Twojego opowiadania. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba. Muszę jednak usprawiedliwić Janka. Nie miał on wcale złych zamiarów, został niestety źle odebrany.

      Usuń
    2. Ojej, jak dawno tu nie zaglądałam! Kliknęłam w link o nazwie "Fałszywa obrączka" z przeświadczeniem, że będę musiała nadrobić tak dużą liczbę rozdziałów. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że jestem na bieżąco. Nie poganiam, bo jestem osobą, która ma do tego najmniejsze prawa. Jednak czekam!

      Ps: Nowy szablon jest piękny! Przy okazji zapraszam na rozdział po mojej dwumiesięcznej przerwie! ; *

      Usuń
  3. Jestem teraz w wirze Twojej powieści, więc do tej pory nie wstawiałam komentarza, nie mogąc się doczekać następnych wydarzeń, ale muszę obronić trochę Molly, bo strasznie na nią narzekacie. Ja wiem, że jest rozpieszczona, ale to przecież nie jej wina, to jej rodzice doprowadzili do takiego stanu. Myślę, że teraz w Polsce, gdy nie ma już takich wygód jakie miała w Ameryce i ma zostać matką to wszystko się zmieni. Poza tym sądzę, że pomimo jej aktualnego zachowania jest wsparciem dla Kasi i pocieszeniem. Podoba mi się jej prostoduszność i szczerość.

    Co do opowiadania- piękny język, idealnie pasuje, bardzo się fajnie czyta i jak już pisałam- niesamowicie wciąga! Brawo! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba wolno mi uznać, że Kaśka jest narwana jak moja Cyntia. Obie nie potrafią ugryźć się w język, gdy jest to konieczne, niby chcą dobrze, niby nawet są dobre, ale jednak... jednak jest w nich ta wyższość z urodzenia wynikająca, oraz takie... poczucie się lepszą, chcącą być podziwianą, może nie wielbioną, ale docenianą. Obie też usilnie chcą stanąć na równi z mężczyznami, a to trochę nie takie czasy i może się to źle skończyć. Poza tym karma zawsze wraca i wydaje mi się, że twoja Kaśka, właśnie otrzymuje kilka kopniaków od życia, które mają być swoistą nauczką i nie są bezcelowe.
    Odczytujący testament pewnie wcześniej dogadał się ze Staśkiem i tam go wysłał, by ten kobietką pomógł i stał się kandydatem na męża, takim potencjalnym dla Katarzyny. Obawiam się jednak, że dziewczyna mając tak znikomy wybór wcale nie postaci na Stacha, a wybierze Janka. Pytanie tylko czy ten z kolei nie będzie się mścił, gdy już poczuje się panem na włościach - swoich, bo wiadomo, ze wtedy majątek nawet jeśli wspólny, albo nawet jeśli pochodzący od rodziny żony, to jednak bardziej do męża należał.

    Pozdrawiam:
    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń