Zbliżał się
wieczór. Szary, zimny, marcowy wieczór. Dwie młode kobiety grzały
ręce przy wątłym płomieniu ognia, który udało im się z trudem
rozpalić w kominku. Obie szczelnie przykryte były grubymi kocami,
na które o dziwo, złodzieje się nie połakomili. Skulone,
przytulone do siebie siedziały w ciszy wsłuchując się w trzask
ognia, który trawił coraz to nowe polana drewna.
-Molly...
Dlaczego właściwie wsiadłaś ze mną do statku?- spytała poważnie
Dzierzyńska. Jej towarzyszka poruszyła się niespokojnie.
-Mówiłam
ci już. Zawiodłam się na amerykańskich chłopcach. Pittsburgh
stał się dla mnie taki ciasny...- dukała próbując oszukać samą
siebie, że rzeczywiście to było przyczyną. W brzuchu poczuła, że
"to coś" się znowu poruszyło. Nerwowo zerknęła na
blondynkę i szczelniej owinęła się kocem. Kasia spojrzała na nią
badawczo.
-Chyba każdy
by się domyślił, że coś ukrywasz. Nie pytałam o nic w podróży
nie chcąc być niegrzeczną. Ale teraz, kiedy, jakby tego nie
określić, jesteś zdana na mieszkanie w moim domu, uważam, że
powinnaś mi wszystko wyjaśnić- stwierdziła stanowczo. Molly
spuściła oczy. Było jej naprawdę głupio.
-Dobrze.
Chodzi o to, że ja...- zaczęła z ciężkim sercem, ale zaraz
przerwała gwałtownie, słysząc wyraźne kroki dochodzące zza
okna. Obie zamarły gdy skrzypnęły drzwi i kilka głosów wesoło
rozmawiając zaczęło kierować się do pomieszczenia, w którym
siedziały. Kasia wstała odważnie, mimo, że nogi uginały się pod
nią ze strachu. Jak dobrze, że przezorność kazała jej zabrać
niewielki pistolet (który swoją drogą nie łatwo było ukryć podczas podróży statkiem). Drżacą ręką
sięgnęła po niego i najciszej jak tylko mogła sprawdziła czy
jest naładowany.
-Ha! Gdyby
nie ten deszcz w południe to i więcej byśmy zrobili! Jestem teraz
taki głodny, że zjadłbym wszystko, co tylko bym napotkał!-
oświadczył głośny, męski głos wchodząc śmiało do salonu
prosto na wycelowaną w niego broń. Przestraszony i zaskoczony
zastygł bez ruchu. Przez chwilę stali tak mierząc siebie wzrokiem
i oceniając wielkość niebezpieczeństwa. Dzierzyńska szybko
zauważyła w mężczyźnie groźnego przeciwnika. Był to wysoki,
dość dobrze zbudowany mężczyzna. Z ubrania wyglądał na rolnika,
ale mógł być także tutejszym rzezimieszkiem, może nawet
przywódcą jakiejś zgrai. Serce biło jej ze strachu jak szalone, a
dłonie kurczowo trzymające pistolet zaczęły mimowolnie drżeć.
-Matko
złodzieje! Mordercy! Mirek karabin!- krzyknął mężczyzna
korzystając z chwilowej słabości dziwnego przybysza. Kątem oka
zauważył też drugą postać, skuloną w rogu, histerycznie
płaczącą dziewczynę. Szybko jednak zlekceważył ją. Nie mogła
stanowić dla nich żadnego zagrożenia. Co innego stojąca przed
nim, zdeterminowana kobieta. Miała na sobie zieloną, długą
spódnicę i bardzo gruby, szary sweter. Włosy jasne, do ramion,
proste i półmokre. Ręce były czarne, a i na twarzy zauważył
kilka szarych smug. Mogła być biedną tułaczką, jakich ostatnio
wiele błąkalo się po okolicy. Ale mogła być też szpiegiem
nasłanym przez tajemniczego zabójcę ich pana. Młody mężczyzna
dobrze wiedział, że jeśli nim jest, nie zawaha się zastrzelić
jego samego i rodziny, mimo pięknych błękitnych oczu i
dziewczęcej, szczupłej kibici. Na szczęście, niezawodny, młodszy
brat niemalże w mgnieniu oka pojawił się u jego boku z karabinem.
-Rzuć broń,
bo strzelam!- ryknął chłopak zwany Mirkiem i wycelował ciężki,
znaleziony w okolicy karabin w intruza. Dzierzyńska przestraszyła
się nie na żarty.
-Rzuć
to Kasju!- krzyknęła przerażona Molly z kąta. -Oni nas zabiją, a
ty przecież nie umiesz strzelać!- Bracia popatrzyli na siebie
zaskoczeni. Kasia ze złością zmarszczyła brwi i nie zdejmując z
celu starszego mężczyzny podeszła kilka kroków bliżej. Wtedy do
salonu wbiegła zdyszana staruszka, niskiej, ale pulchnej postury.
Ubrana po gospodarsku, w szary fartuch wprawiła Dzierzyńską w
osłupienie.
-Pani
Maria?- spytała nie wierząc własnym oczom.
-Maria,
owszem. A kto pyta?- twardy, ale jednocześnie ciepły głos
ostatecznie rozwiał wątpliwości dziewczyny. Oto stała przed nią
jej przybrana mamka, wieloletnia gospodyni jego ojca.
-Katarzyna
Dzierzyńska...- wyszeptała wzruszona wypuszczając pistolet na
ziemię. Ten z łoskotem upadł na drewniana podłogę. Twarz
staruszki rozpromieniła się.
-A jużci,
że to panienka Kasia! Tak wymarniała panienka, że poznać ledwo
można!- Kobiety przytuliły się serdecznie. -A wy co tak patrzacie
synakowie? Gdzie ty w nas Mirek z tym karabinem mierzysz? Już wam
się naprawdę w głowach poprzewracało! Cud, żeście nam panienki
za mocno nie przestraszyli! Moje dziecko kochane!- rozpłakała się
nie wypuszczając jej ze swoich ciepłych, pulchnych ramion.
"Synakowie" popatrzyli na siebie zdezorientowani, odłożyli
karabin i żywo zaczęli przepraszać. Z kąta wstała też Molly,
dumnie otrzepując sukienkę.
-Molly
Andrews, przyjaciółka Kasji z Ameryki- ogłosiła patetycznie.
-To
prawdziwy zaszczyt poznać panienkę- ruszyli witać się bracia.
Pani Maria puszczając wreszcie Kasię zadumała się.
-Ależ to
dziwy w tej Ameryce! Dziecko nazywać na cześć szkodnika!
-Dziękuję,
pani- uśmiechnęła się promiennie Andrews, nie rozumiejąc
dokładnie co też ta tłusta kobieta do niej powiedziała. Kasia
parsknęła śmiechem.
-Pani Mario,
zapewniam, że imię mojej towarzyszki nie ma żadnego związku z
molami.
-Więc co
oznacza?- dopytywała się kobieta.
-Yyyymm...-
zakłopotała się dziewczyna. -Chyba dość ciężko to
wytłumaczyć...
-Jadły już
coś panienki?- zatroskała się gospodyni.
-Nie,
jeszcze nie. Nie ma tu jedzenia. Jest tylko stare- oświadczyła
Molly. Pani Maria roześmiała się.
-Ależ jest,
jest... Tylko trzymamy wszystko w piwnicy. W kuchni są wybite okna i
boję się, że ktoś by je wykradł, albo synkowie by za dużo
zjedli. Piwnica natomiast zamykana jest na klucz. A klucz mam tylko
ja- powiedziała zadowolona. -Zaraz przygotuję kolację. Ach! Kto by
się spodziewał, że doczekam tego dnia, gdy panienka tu przyjedzie!
Tyle by opowiadać!- Gestykulując rękoma i mówiąc bardziej do
siebie niż do innych pani Maria ruszyła do piwnicy.
Kolacja
była skromna, ale bardzo smaczna. Gospodyni nagotowała kaszy
jęczmiennej i podała ją z sosem grzybowym. Były też pieczone
ziemniaki obsypane ziołami i trochę gotowanej marchwi. Pomimo, iż
panienki rzadko jadały tak proste potrawy, obie nałożyły sobie
duże porcje i nawet panna Molly ani słowem nie narzekała na brak
mięsa. Jedli wspólnie, przy jednym stole. Było to dość
wyjątkowe, ponieważ nie w zwyczaju było by chłopi jedli z
państwem. Kilka lat temu nie obeszło by się to bez skandalu. Ale
dzisiejszego wieczoru wszyscy byli równi, w nowej Polsce, zdani na
wzajemną pomoc w odbudowie dworku.
-To jak to
się stało, że zamieszkaliście tutaj? Ojciec przecież odprawił
panią!- spytała zaciekawiona Kasia nakładając sobie kolejną
porcję ziemniaków.
-Tak, tak.
Odprawił. Ale gdzie ja miałam pójść? Pomieszkiwałam trochę po
kryjomu w szopie, a gdy wyjechał nie zostawiając dworu pod niczyją
opieką, postanowiłam, że zostanę. A potem synaczkowie się
przybłąkali, tu i ich przyjęłam. Wiem, że nie powinnam
sprzeciwiać się woli mojego dobrodzieja i panienki ojca, świętej
pamięci Andrzeja Dzierzyńskiego... Ale cóż było robić? Wie
panienka Kasia jak wiele dworów zostało zupełnie zniszczonych?-
kobieta zapędziła się w długim monologu, starając się
usprawiedliwić swoją nieoczekiwaną obecność w dworku.
Dziedziczka Biernacic siedziała przypatrując się gospodyni, z
łokciami opartymi na drewnianym stole pokrytym dzisiaj odświętnym,
białym obrusem. Kobieta postarzała się bardzo przez ostatnie lata,
nie ubyło jej jednak ani trochę z dawnej serdeczności i surowości.
Rozsądna, mądra i zawsze mająca radę na wszystko pani Maria była
dla niej i Molly prawdziwym darem z nieba. Dziewczyna ciekawie
spoglądała także na siedzących z boku chłopców, którzy nie
wyglądali już tak strasznie jak na samym początku. Starszy,
Zygmunt, z rosłą postawą i dziewiętnastoma laty wkraczał powoli
w dorosłość. W czystej koszuli i uczesanych, jasnych włosach
wyglądał nawet przystojnie. Młodszy, piętnastoletni Mirek był o
wiele szczuplejszy i wątlejszy od brata. W przeciwieństwie do niego
nie starał się też zrobić wrażenia na młodych panienkach, ale z
zacięciem pałaszował posiłek. Molly zachichotała widząc jego
maniery.
-Przyjechały
panienki same?- zagadnął Zygmunt starając się jeść elegancko.
-Padał dzisiaj straszny deszcz, nie zmokły panienki za bardzo?
-Zmokłyśmy
proszę pana. Podróż była okropna!- podzieła się swoją opinią
Molly ciesząc się, że coraz lepiej rozumie język polski. Ten
młody mężczyzna mimo prostackich manier był naprawdę miły.
Andrews nie marnując czasu, przechyliła uroczo swoją lokatą,
brązową główkę i posłała Zygmuntowi zalotne spojrzenie.
-Miał po
nas przyjechać pułkownik Sierski...- pospieszyła z tłumaczeniem
Kasia. -Niestety, nie było go na dworcu. Ale wyobraża pan sobie?
Spotkałyśmy dawnego narzeczonego mojej siostry! Pan Koterbski był
prawdziwym dżentelmenem i zawiózł nas do Biernacic swoim osobistym
automobilem.
-To
rzeczywiście miały panie szczęście- stwierdził niezbyt uradowany
Zygmunt. Stanisław Koterbski kręcił się ostatnimi czasy zbyt
często przy dworku. Tak naprawdę to przez jego ciągłe,
niezapowiedziane wizyty w pobliżu, pani Marysia zakazała sprzątania
w środku, łatania okien i gotowania w kuchni. Nie mogło się
przecież wydać, że dwór jest zamieszkały. Ciągle niewyjaśniona
była też sprawa śmierci pana Dzierzyńskiego. Zygmunt nie rozumiał
dlaczego podali do publicznej informacji, że zginął podczas
działań wojennych w Błękitnej Armii, podczas gdy pani Maria
mogłaby na wszystko przysiąc, że widziała go końcem października
w dworze. Istniała jednak jakaś niepisana umowa pomiędzy ich
trójką, by póki co, nie zdradzać niczego panience. Kto wie, czy
sprawa nie jest naprawdę poważna? Co jeśli jej także grozi
niebezpieczeństwo?
Molly i
Kasia zajęły wspólnie dawny pokój sióstr Dzierzyńskich, pani
Marysia w godzinę uporała się by przywrócić jemu dawną
świetność. I choć zabrakło kilku sprzętów, a pościel nie była
najświeższa, obie z rozkoszą położyły się na łóżkach.
-Koszula
nocna Molly! Może i jest tu trochę brudno, ale nie możemy spać w
ubraniach! Zdejmuj ten okropny, za duży sweter!- Kasia ze śmiechem
rzuciła się by pomóc dziewczynie go ściągnąć, w razie gdyby ta
miała przed tym opory. Andrews przez chwilę się broniła tłumacząc
chłodem, wreszcie jednak Kasia osiągnęła swój cel. Molly
marudnie zdjęła ubrania i naga pochyliła się ku bawełnianej
koszuli nocnej leżącej na łóżku. Zmęczona nie pomyślała, jak
bardzo jej ciało zmieniło się podczas ostatnich miesięcy i w jaki
szok wprawi niczego nie spodziewającą się Dzierzyńską.
-Molly...?-
zająkała się dziewczyna wskazując w kierunku brzucha towarzyszki.
Andrews spurpurowiała. -To dlatego wyjechałaś z Pittsburgha?
-Tak-powiedziała
cicho, chowając się pod kołdrę. Nie wiedząc co począć, Kasia
usiadła na swoim łóżku. Po chwili ciszy, spod kołdry Molly
rozległo się żałosne łkanie. -Przepraszam...- usłyszała
zduszony głos. -Chcieli mnie wydać za czterdziestolatka, z
dziećmi... A ja przeczytałam, że...- zrobiła krotka pauzę na
oddech -Przeczytałam w poradniku, że podróż morska może
zaszkodzić dziecku... Może spowodować poronienie...
Kasia otworzyła ze zgrozą usta. Twarz Molly, która właśnie nieśmiało wychyliła się spod okrycia, była mokra od łez.
-Nie płacz...- szepnęła widząc ją we łzach. -Będziesz miała dziecko. Kogoś, kto będzie ci droższy od wszystkich ludzi na świecie. Kogoś, to będzie ci droższy od wszystkich mężczyzn i miłości, jakich kiedykolwiek doświadczyłaś...- Kasia delikatnie pogładziła Molly po włosach. -Będziesz mogła nauczyć je ja żyć. Pokazać mu cały świat. Będziesz jego najbliższą osobą na świecie... mamą...
Brązowe, duże oczy zapłakanej dziewczyny, spojrzały na blondynkę badawczo. Po chwili na różowych ustach pojawił się ledwo zauważalny uśmiech.
-Ale pomożesz mi...?- spytała nagle z obawą. Kasia wyprostowała się i rzekła uroczyście:
-Pomogę. Nie zostawię cię samej. A może uda nam się znaleźć dla ciebie odpowiedniego mężczyznę?- Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.
Rozmawiały tak jeszcze przez długo. O rodzinie zostawionej w Pittsburghu, o remoncie dworu, o pani Marysi i jej dwóch przybranych synach i wreszcie chichocząc o mężczyznach, w których chciałaby się kiedyś zakochać.
Kasia otworzyła ze zgrozą usta. Twarz Molly, która właśnie nieśmiało wychyliła się spod okrycia, była mokra od łez.
-Nie płacz...- szepnęła widząc ją we łzach. -Będziesz miała dziecko. Kogoś, kto będzie ci droższy od wszystkich ludzi na świecie. Kogoś, to będzie ci droższy od wszystkich mężczyzn i miłości, jakich kiedykolwiek doświadczyłaś...- Kasia delikatnie pogładziła Molly po włosach. -Będziesz mogła nauczyć je ja żyć. Pokazać mu cały świat. Będziesz jego najbliższą osobą na świecie... mamą...
Brązowe, duże oczy zapłakanej dziewczyny, spojrzały na blondynkę badawczo. Po chwili na różowych ustach pojawił się ledwo zauważalny uśmiech.
-Ale pomożesz mi...?- spytała nagle z obawą. Kasia wyprostowała się i rzekła uroczyście:
-Pomogę. Nie zostawię cię samej. A może uda nam się znaleźć dla ciebie odpowiedniego mężczyznę?- Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.
Rozmawiały tak jeszcze przez długo. O rodzinie zostawionej w Pittsburghu, o remoncie dworu, o pani Marysi i jej dwóch przybranych synach i wreszcie chichocząc o mężczyznach, w których chciałaby się kiedyś zakochać.
Dziękuję za każdy komentarz, który zostawiacie pod rozdziałami. Dodaje naprawdę motywacji by pisać dalej, coraz lepiej. Dodałam muzykę w tle. W tej chwili odtwarza się ona automatycznie, zawsze można jedna wyłączyć ją, lub przełączyć na kolejny utwór. Wszelkie opinie na jej temat również mile widziane. Co jakiś czas będę ją zmieniała, tak aby dopasować ją do najnowszych rozdziałów.
Trzymajcie się ciepło, do za jakiś czas znowu,
Z.ola
Co ważne, nowy członek "rodziny" będzie Polakiem. Dzięki temu, Molly też się Polką stanie. :)
OdpowiedzUsuńCi dwaj chudzi młodzi mężczyźni mogą się okazać pomocni przy odbudowie dworku, aczkolwiek mam nadzieję, że żadnych przykrości i problemów nie przyniosą!
Żywię nadzieję, że ten staruch Koterbski za jakiś czas sobie odpuści i pójdzie w swoją drogę!
Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział!
Ps. Kolacja ważne, że była ciepła i smaczna, kto by jeszcze chciał mięsa, skoro taka bieda wokoło? :)
wracam, wracam, wracam, a tu tyle nowości, tyle zaległości. Nawet się nie spodziewałam, że wszyscy mają tyle zapału i werwy do pisania! Po prostu muszę zacząc brać z Was przykład. Jak nie dodam kolejnego rozdziału, który zaszedł już kurzem do końca tygodnia, to bedzie moja osobista porażka! Czas powrócić!
OdpowiedzUsuńKasia w końcu się dowiedziała o sekrecie naszej kochanej arystokratki. Wydaje mi się, że i tak długo to przed nią ukrywała! Nowy dom, nowe życie, a jednak dziecko z tz. "nieprawego" łoża. Zresztą, gdyby ktoś chciał mnie wydać za czterdziestolatka pewnie również uciekłabym, gdzie pieprz rośnie.
Widzę, że na Dworku Panny Katarzyny pojawiła się jej wierna służba. Chyba w dzisiejszych czasach takie pełne oddanie jest po prostu niemożliwe.
Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek! Cała akcja zaczyna się powolutku rozkręcać! Mam nadzieje, że niedoszły narzeczony siostry Kasi, nie odbierze jej Dworku. Jego zainteresowanie staja się za bardzo widoczne!
Do usłyszenia! ;)
I wiesz co chce Ci jeszcze powiedzieć? Jak nadrabiam swoje blogowe zaległości włączam Twój blog, aby w tle leciał muzyka, którą zamieściłaś. Coming Home w wersji piano, to po prostu cud świata!
UsuńFajni ci lokatorzy na gapę, bo jakby nie patrzeć przydali się - posprzątali sypialnie, nakarmili... ta kobietka mi się taka ciepła wydaje i chyba dostrzega niecne intencje Staśka. Na dodatek śmierdzi mi coś ta śmierć ojca Kaśki. On na pewno umarł? Nie ukrywa się gdzieś? Ciała chyba nie widziano, tak? Czy jest ktoś kto widział?
OdpowiedzUsuńNo i wydała się ta nieszczęsna i niechciana ciąża. Kaśka podeszła do tego dość optymistycznie, ale i beztrosko, niestety. Są czasy po wojnie, brak pieniędzy, dwie samotne kobiety i dziecko wydane na świat, na tym padole łez, niepowodzeń i niespełnionych marzeń. Podeszła więc do tego tak... nierozsądnie, jakby dziecko było czymś tylko i wyłącznie do kochania, a to nie jest przytulanka i obawiam się, że rzeczywistość te dwie kobiety mocno zadepcze. Poza tym nie ma pewności czy Molly to dziecko pokocha, w końcu jakby nie patrzeć to dzieciak faceta, który ją opuścił w największej potrzebie. Może się okazać, że nawet będzie chciała kochać, ale zawsze coś będzie ją w pewnym sensie blokowało i jak będzie miała kolejne dzieci z jakimś przyszłym, jeszcze nieobecnym w opowiadaniu mężem, to będzie je nieświadomie faworyzowała.
Nie rozumiem dlaczego nie zgodziła się poślubić czterdziestolatka z dwójką dzieci. Miałaby przynajmniej pewną przyszłość i byłoby takie "moje, twoje, nasze". Życie różnie się układa i czasami trzeba ściągnąć łeb z między chmur i zleźć na ziemie, a nie fruwać w wizji z romansów, w których się zaczytywano. Z tego co widać Molly ciężko zejść z tego wyśnionego, wymarzonego nieba. Zabieg z jej umieniem genialny, ubawiłem się xD
j-i-s.blogspot.com