06 grudnia 2014

6. Człowiek od spraw niemożliwych.

   Wielki, pamiątkowy zegar stojący w salonie wybił godzinę czwartą po południu. W biernacickim dworku trudno było nie odczuwać nerwowej atmosfery, która udzieliła się wszystkim po publicznym odczytaniu testamentu. Zdawało się, że lada chwila wybuchnie tu prawdziwa burza. Katarzyna Dzierzyńska, szczupła, jasnowłosa dziewczyna ubrana w skromną, czarną sukienkę krążyła po pokoju. Na fotelu, bacznie ją obserwując, siedziała nieco okrąglejsza brunetka, w grubym szlafroku.

   -Ośmieszyłam się! Zupełnie się ośmieszyłam! Oskarżyłam o kłamstwo najlepszego przyjaciela mojego ojca!- zawołała rozpaczliwie blondynka.

   Molly rozłożyła się jeszcze wygodniej na miękkim siedzisku. Zapowiadało się na długą wypowiedź nieszczęsnej córki nieboszczyka. Starając wczuć się w sytuację pokiwała ze zrozumieniem głową.

   -To przecież skandal taka scena na uroczystości upamiętniającej śmierć ojca!- biadoliła Kasia.

   -Też się zdenerwowałam, gdy ojciec chciał mnie zmusić do ślubu- starała się powiedzieć coś pokrzepiającego  Andrews. -Nie możesz być zawsze taka idealna Kasju...- dodała zaraz.

   Dzierzyńska spojrzała gromiąco na Molly:

   -Nic nie rozumiesz panno Andrews! I przestać wreszcie tak przeinaczać moje imię! Jakoś inne wyrazy udaje ci się wymawiać całkiem poprawnie!- wyrzuciła z siebie Kasia.

   -Przepraszam... Uważałam to za urocze...-zająkała się zaskoczona Amerykanka unosząc się z fotela. Jej słodka, zwykle pogrążona w beztroskim wyrazie twarz, przybrała nagle jakąś inną niż zawsze, poważniejszą formę:  -Nie chciałam cię drażnić. Wiem, co przeżywasz.

   Dzierzyńska nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Molly dotąd nie była zbytnio zainteresowana jej problemami. Zwykła skupiać całą uwagę wszystkich dookoła, na sobie samej. Na swoich bólach brzucha, nudnościach, samotności, kłopotami z językiem i nudą. Teraz ta nieznośna „amerykańska księżniczka” stała przed nią ze zmartwionym czołem i oczami wyrażającymi współczucie. Trudno było jej w takiej chwili nie przebaczyć wszystkiego i nie przyjąć szczerych wyrazów troski. Dziewczęta przytuliły się.

   -Pułkownik Sierski jest wściekły- oznajmiła gospodyni wchodząc. -Wątpię, czy zaakceptuje teraz panienki pomysły na renowację dworu i zakup krów. -Nie ma rady, trzeba jutro zaprosić go na obiad i przeprosić- zawyrokowała.

   -A jak miałaś rację? Jak Sierski kłamie?- wyraziła swoją obawę, nagle zaangażowana w całą, niewątpliwie sensacyjną historię, Molly. Pani Maria spojrzała na nią gniewnie.

   -Niech panienka Andrews się nie wtrąca, jak nic nie wie.

   -Dobrze. Będę już cicho- powiedziała urażonym głosem dziewczyna i obrażona wyszła. Kasia z gospodynią zostały same.

    -Panienko, trzeba przeprosić pułkownika, ale i to może dać niewiele. To dumny, surowy człowiek. Na dodatek bardzo konserwatywny. Nie popiera nowoczesnych poglądów, w których kobiety odgrywają ważne role. Boję się, że będziemy musiały mu się zupełnie podporządkować- powiedziała z niechęcią, po czym przyciszonym i pełnym nadziei głosem dodała: -Jedyna nadzieja w tym, że panienka szybko wyjdzie za mąż.

   Oczy Kasi rozszerzyły się ze zdumienia. Nadal nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Czy ojciec właśnie w taki sposób chciał zapewnić jej szczęście? Czy naprawdę za chwilę obudzi się przed ołtarzem, u boku Koterbskiego? Ta myśl wstrząsnęła nią do głębi. Czy ona właśnie pomyślała o Koterbskim jako o swoim przyszłym mężu?

   -Wszystko będzie dobrze panienko, znajdziemy odpowiedniego kawalera. O nic się nie martw -rzekła ciepło gospodyni, po czym swoim charakterystycznym krokiem ruszyła w stronę kuchni przygotować kolację. Wiedziała bowiem lepiej, niż ktokolwiek inny, że smaczny posiłek może poprawić humor, nawet jeśli miało się takie kłopoty, jak młodziutka panienka dzisiaj.


   Około godziny później do małej biblioteczki, w której postanowiła schronić się zmęczona napiętą atmosferą Andrews, wpadła Kasia, zdyszana, z zaróżowionymi policzkami, wykrzykując jej imię.
Wołana podniosła ciekawie wzrok znad książki. Postanowiła sobie niedawno za cel swojej lektury obrać rzekomo sławną na tych terenach epopeję „Pan Tadeusz”. Szło jej dosyć opornie, zarówno przez trudny język jak i zupełne niezrozumienie fabuły, nie zamierzała jednak prędko rezygnować. Delikatnym, arystokratycznym ruchem odłożyła książkę na bok i zagadnęła jakby nigdy nic:

   -Kolacja już gotowa?

   Ostatnimi tygodniami Molly była ciągle głodna. Było to prawdopodobnie spowodowane coraz bardziej dającą się dostrzec ciążą. Kasia nawet nie dosłyszała tego prozaicznego pytania, wyglądała na naprawdę przerażoną.

   -Czy myślisz, że pan Koterbski interesuje się moją osobą?- wyrzuciła z siebie zdenerwowana. Molly zmarszczyła czoło i po krótkim namyśle stwierdziła:

   -Być może- zaraz jednak dodała nieco zazdrośnie: -Ale i mnie okazywał swoje względy.

   -Naprawdę?- spytała z ulgą.

   -Och, o co ci chodzi dokładnie Kate? Cieszy cię to, czy nie? Bo ja już nic nie rozumiem.

   -Posłuchaj Molly, zastanów się dobrze. Być może jest jakiś związek z adoracją przez pana Stanisława, a tym dziwnym testamentem? Jeśli jest, w życiu nie mogę wyjść za niego! Wyobrażasz sobie, że przysłał mi liścik dzisiaj po południu zapraszający nas obie do teatru?!

   -Ależ to wspaniale! Wreszcie się gdzieś stąd ruszymy!- ucieszyła się Andrews. Kasia westchnęła ciężko. Że też, ta Molly nie ma za krzty rozumu!

   -Molly...- zaczęła starając się mówić spokojnie. -Nie mam zbyt dużego doświadczenia z mężczyznami. Czy może mi po prostu powiedzieć, czy to, co robi Koterbski jest zwykłą uprzejmością, czy też znaczy coś więcej?

   -Pani Kasiu...-dobiegł zza drzwi cichy głos. Obie kobiety wyprostowały się i spojrzały po sobie. To z pewnością nie mógł być głos gospodyni. Blondynka otworzyła drzwi i ze zdumieniem ujrzała w nich Mirka z całym naręczem zielska, bo ciężko było nazwać to kwiatami.

   -Od tajemniczego adoratora!- uśmiechnął się promiennie wręczając zaskoczonej dziewczynie niezwykły bukiet. Molly nie mogąc już dłużej wytrzymać wybuchnęła śmiechem:

   -Ten Koterbski zupełnie nie ma gustu! Przecież to jakieś zielsko z pola!

   Kasia z niepokojem patrzyła to na bukiet, to na rozchichotaną Molly, to na Mirka, który pokrył się czerwienią.

   -Od jakiego Koterbskiego?- obruszył się. -I jakie znowu zielsko? Przecież to chyba oczywiste, że nigdzie nie można było teraz dostać kwiatów!

   Kobiety popatrzyły na siebie zdezorientowane, a gdy wreszcie ochłonęły i zaciekawione chciały zapytać chłopaka, skąd ma te „kwiaty”, Mirka dawno już nie było.


*


   -Chyba nic nie wyszło, jeśli chodzi o te kwiaty...- bąknął zakłopotany Mirek.
 
   -Jak to nic nie wyszło? Nie spodobały jej się róże?- zdziwił się młody mężczyzna.

   -No... Nie do końca... W każdym razie chyba nic z tego nie wyjdzie- tłumaczył pokrętnie chłopak. Naturalnie nie mógł wyznać, że jego przedsiębiorczy plan się nie udał. Miał zamiar kupić od Żyda harmonijkę, a kwiaty uzbierać własnoręcznie. Szkoda, że najpierw ich nie uzbierał, wtedy być może przypomniałoby mu się, że marzec to nie czas kwitnących łąk.

   -No opowiadaj! W ogóle się nie ucieszyła?- dopytywał się niecierpliwie.

   -Nie masz szans Zbyszek... Myślała, że to od Koterbskiego- bąknął cicho, mając nadzieję, że odwróci tym uwagę, od nieszczęsnego braku róż.

   -Co? To Koterbski się do niej zaleca? Jak on śmie? Z pewnością zależy mu tylko na przejęciu dworku!- oburzył się mężczyzna.

   -Co wyście synakowie najlepszego zrobili? -zgromiła ich już od samego progu gospodyni. -Jam od razu wiedziała, że to wy! Który z was wpadł na tak głupi pomysł by starać się o panienkę?

   -Ja tylko chciałem jej pomóc. Nie będzie ten Koterbski tu się panoszył jako mąż i władca! Sam byłbym po stukroć lepszym mężem! Traktowałbym panienkę jak się należy i mogłaby zarządzać wszystkim według swojej myśli. Na rękach bym panienkę nosił i nie pozwolił żeby jej się jakaś krzywda stała! To przecież nasza dobrodziejka!- mówił gorliwie Zbyszek. Gospodyni popatrzyła nieufnie na starszego z braci:

   -Oj głupiś! Toż to obraza, by panienka Dzierzyńska za takiego chłopa, jak ty szła!- powiedziała ostro.

    Zbyszek z trudem stłumił w sobie złość. Wiedział przecież, że stara pani Maria nie chciała go obrazić, tylko panienkę ochronić. Z ciężkim sercem musiał się pogodzić z jej stwierdzeniem. Nieświadoma jak trudny boj wewnętrzny toczy w sobie młody chłopak, kobieta kontynuowała:

   -Znajdę dla niej godnego kawalera. A pan Koterbski to człowiek poczciwy i nie życzę sobie by w mojej obecności źle o nim mówiono. Traktuje dobrze naszą panienkę i jesteśmy mu winni za to naszą wdzięczność.

   Tego już było dla Zbyszka zbyt wiele. Powiedzieć, że nie jest godny, by poślubić panienkę, to jedno. Był to z pewnością dużo większy cios dla jego dumy niż serca. Ale uznawać Stanisława Koterbskiego za przyjaciela rodziny? Na to nie mógł pozwolić! Jeśli Andrzej Dzierzyński nie zmarł śmiercią naturalną, to mordercą mógł być tylko on- Stanisław Koterbski!


*


   Kolejny tydzień w biernacickim dworku przeminął bardzo szybko i obfitował w wiele wydarzeń. Pułkownik Sierski z chęcią przyjął zaproszenie na obiad i dał się przeprosić panience, nie omieszkując jednak podkreślić przy tym swojej wspaniałomyślności. Molly, która z zupełnie niewiadomych przyczyn znienawidziła pułkownika, jeszcze przed jego pierwszym poznaniem, o mało co by nie wtrąciła swojej uwagi, na szczęście powstrzymała ją czuwająca nad wszystkim Maria. Niestety, pomimo pysznych dań i starań ze strony Kasi, pułkownik nie zamierzał specjalnie brać pod uwagę sugestii Dzierzyńskiej odnośnie zaplanowania tegorocznych wysiewów i odbudowy pomieszczeń hodowlanych dla zwierząt. Zamiast tego zapowiedział zatrudnienie pokojowych, ogrodnika, dwóch dodatkowych kucharek i kupno eleganckiego powozu konnego. Kasia niemalże złapała się za głowę. Przecież to pochłonie cały ich niewielki majątek i zupełnie zrujnuje Biernacice!

   Zachęcona przez gospodynię i ponaglana przez Molly, Kasia zgodziła się w końcu na wizytę w teatrze. Pomimo podejrzliwości wobec Koterbskiego, musiała w duchu przyznać, że dzień w teatrze udał się wspaniale. Dzierzyńska pod tym względem nie różniła się specjalnie od innych młodych kobiet. Nawet nie zauważyła kiedy zupełnie dała się ponieść czarowi chwili i z uprzejmością przyjmowała komplementy, jadła wraz z Molly czekoladki, a na koniec przyjęła bukiet pięknych kwiatów. Refleksja naszła ją dopiero późnym wieczorem, niczym kac moralny, uświadamiając jej jak bardzo straciła swoją czujność.

   Było już zupełnie cicho i ciemno. Molly spała głęboko zmęczona dniem pełnym wrażeniem. Przynajmniej miała tą swoją utęsknioną rozrywkę, przemknęło przez myśl Kasi. Ale czy i nie ona marzyła o takim wyjściu? Czy nie tęskniła za wyjściami do teatru? Za balami, na których mogłaby potańczyć? Ostatecznie nawet mogło brakować jej tego znacznie bardziej niż Amerykance, która pozbawiona była rozrywek zaledwie przez ostatnie kilka miesięcy. Czy to było powodem, że tak szybko uległa czarowi Koterbskiego? Wstrząśnięta swoimi myślami Kasia, odsunęła energicznie kołdrę i wstała z łóżka, a następnie cichutko, aby nikogo nie obudzić, wyślizgnęła się na korytarz.

   Mimowolnie skręciła w stronę dawnego gabinetu ojca. Na jej specjalną prośbę został on zamknięty, a pani Maria, posłusznie uszanowała jej wolę i nie zabrała się za jego sprzątanie. Dziewczyna w kieszeni znoszonego swetra, który narzuciła na siebie zaraz po opuszczeniu ciepłej sypialni, wygrzebała pęk kluczy. Wśród nich, łatwo palcami odszukała ten właściwy i niecierpliwie otworzyła drzwi. Zaskrzypiały. Odczekała chwilę nadsłuchując, czy kogoś nie obudziła. Wokół panowała jednak głucha cisza. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i po zdmuchnięciu warstwy kurzu z paczki zapałek leżącej na biurku, zapaliła stojącą obok lampę naftową. Różne papiery i książki, leżały wokół w nieładzie. Zupełnie tak jakby ktoś niecierpliwie czegoś szukał i zapomniał po sobie posprzątać. Kasia przeglądała je, jeden po drugim. Szczególną uwagę zwróciła na stare gazety, informujące o przebiegu wojny i ogłoszenia z 1916 roku o utworzeniu armii polskiej na terenach zaboru pruskiego i austriackiego.

   Po policzku Kasi spłynęły łzy. Była córką prawdziwego bohatera, człowieka, który jak wiele innych oddał swoje życie dla Polski. To jednak zobowiązuje. Nie może oddawać dworku w ręce Sierskiego. Było dla niej aż nad wyraz jasne, że nie myślał wcale o dobru Biernacic, choć oczywiście nikomu nie mogłaby tego udowodnić. A Koterbski? Był kiedyś narzeczonym jej siostry. Ojciec nie za bardzo go lubił. Był człowiekiem czynu, natomiast Stanisław, jako urzędnik nie miał w sobie nic z bohatera, ojciec czasem mawiał, że nawet niewiele ma z patrioty. Czy dlatego opóźniał ślub Honoraty? Zdecydowanie nie powinna za niego wychodzić.

   Ach, gdyby mogła znaleźć kogoś, kto potwierdziłby jej wątpliwości, że testament mógłby być fałszywy... Może jakiś dobry prawnik? Dziewczyna westchnęła ciężko. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Sierski byłby wściekły. Naraz przypomniała jej się karteczka z nazwiskami, które dała jej Honorata przed odjazdem i jedno, szczególne nazwisko, które ją zaintrygowało: „Rudzki, człowiek od spraw niemożliwych.” Zdecydowanie takiego kogoś potrzebowała!


*


   Następnego dnia, z samego rana Kasia Dzierzyńska pod pretekstem odwiedzenia krawca pojechała do Łodzi. Gospodyni Maria była oburzona, że panienka nie chciała zabrać jej ze sobą, albo przynajmniej Molly do towarzystwa.

   -Nie podobają mi się stanowczo panienko te nowoczesne zwyczaje, by kobieta z dobrego domu, chodziła sama po mieście! Jak to wygląda!- burzyła się. Kasia spokojnie wyjaśniła, że przecież nie może odrywać jej od pracy, a Molly znowu źle się czuje i nie byłaby zadowolona z wyjazdu, nawet do krawca.

   -Panienka Andrews to ciągle się źle czuje! Co to za towarzyszka dla panienki, gdy przez większość czasu siedzi w pokoju i próbuje czytać? -denerwowała się kobieta. -Dobrze wiem, że i tak nie umie!

   Kasia uśmiechnęła się dobrotliwie, zabrała małą walizeczkę i ruszyła w stronę zamówionego wcześniej pojazdu. Dziewczyna usadowiła się wygodnie i oddała rozmyślaniom: Trzeba będzie kupić konia, bo wydamy majątek na dojazdy do miasta!  Może uda mi się kupić go dzisiaj, w tajemnicy przed Sierskim? Mam przecież trochę pieniędzy własnych... Ciekawe tylko ile zażyczy sobie Rudzki... Mówią, że bierze majątek za porady. Co tam koń, byleby tylko udało się odzyskać dworek i jakoś wszystko się ułoży.

   -Gdzie jedziemy panienko?

   -Do Łodzi, na ulicę Zieloną...- powiedziała niepewnie. Nie wiedziała dokładnie, gdzie znaleźć tego tajemniczego prawnika. Honorata wspomniała tylko, że czasami siaduje w kawiarence „Pod strusim piórkiem”. Co jednak, gdy go tam dzisiaj nie spotka?

   -Nierozmowna panienka... a taką piękną wiosnę mamy. Tylko patrzeć, aż pąki zakwitną na drzewach, a łąki pokryją się kwiatami...- zagadnął przyjaźnie przewoźnik. Kasia uśmiechnęła się. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniała, że ma przecież tyle powodów do radości. Bo czyż nie jest w kraju marzeń swoich rodziców i dziadków? W kraju pól zielonych?

   Dzierzyńska podziękowała grzecznie dorożkarzowi i obiecała, że w drodze powrotnej, jeśli będzie potrzebowała transportu, na pewno też wybierze jego. Gdy odjechał, rozejrzała się wokoło. Szybko odnalazła wzrokiem szyld kawiarenki i nie marnując czasu ruszyła w tamtą stronę. Gdy stanęła przed zielonymi drzwiami, zawahała się przed chwilę. Szybko jednak pokonała nieśmiałość i pewnym krokiem weszła do środka. Otoczył ją zapach parzonej kawy i czekolady. Miejsce to, sprawiało wrażenie jakby zaczarowanego. Z radia leciała cicha muzyka,kilku gości przy słabym świetle lamp jadło drugie śniadanie, panował tu ciepły półmrok, mimo że na dworze było zupełnie jasno.

   Jerzy Rudzki aż wstrzymał oddech gdy ją zobaczył. Od wielu lat obserwował ludzi i dokładnie wiedział, że młoda dziewczyna nie przyszła tu zjeść śniadania. Przyszła tu by kogoś odnaleźć i ze strachem, ale i ekscytacją stwierdził, że być może przyszła odnaleźć jego.

   -Dzień dobry! Czy mam przyjemność z panem Jerzym Rudzkim?- zapytała dość nerwowo i głośno. O wiele za głośno, jak na cichutką kawiarenkę. Mężczyzna wzdrygnął się i szybko zmierzył wzrokiem pomieszczenie. Kilka twarzy obróciło się w ich stronę.

   -Dzień dobry panienko. Chyba mnie z kimś pomyliłaś- chrząknął, a następnie jak gdyby nigdy nic oddał się czytaniu książki. Kasia zdezorientowana spojrzała jeszcze raz na niskiego, łysawego mężczyznę, ale zaraz potem speszona przeprosiła i szybkim krokiem wyszła z lokalu. Rudzki odłożył książkę i jakby od niechcenia zawołał kelnerkę.

   -Dla mnie to wszystko. Chciałbym zapłacić.

   Kasia snuła się ulicą zieloną oglądając od niechcenia wystawy sklepowe. Może spróbuje przyjść jeszcze raz w porze obiadowej? Rudzki zdyszany wreszcie zrównał się z dziewczyną.

   -Skręć w trzecią kamienicę po lewej stronie. Numer 9- powiedział szeptem. Jasnowłosa ze zdziwieniem spojrzała na mężczyznę spotkanego w kawiarence.

   -Dziękuję panu, to dla mnie naprawdę ważne!- podziękowała uradowana, po czym, nie marnując ani chwili pobiegła we wskazaną stronę. Rudzki zdziwiony zmarszczył czoło, a następnie podrapał się w łysiejącą głowę. Ach, te dzisiejsze panny, pomyślał kierując się niespiesznie do swojego biura.

   Kasia zniecierpliwiona oczekiwała w malutkiej poczekalni biura Rudzkiego. Przemiła sekretarka zaproponowała jej herbatę. Dziewczyna podziękowała grzecznie pogrążona we własnych myślach i tym, jak w najlepszym świetle przedstawić swoją sprawę. Gdy drzwi otworzył znany już jej starszy pan z kawiarni, omal nie spaliła się ze wstydu.

   -Ach, przepraszam... Ale czemu pan nie powiedział, że pan to pan?- spytała czerwieniąc się. Rudzki usiadł za swoim biurkiem i gestem dłoni zaprosił ją do gabinetu.

   -Pani Grażynko, proszę zamknąć drzwi- polecił.

   -Najmocniej przepraszam...- powtórzyła jasnowłosa tłumacząc sobie szybko odpowiedź na własne pytanie. Ależ głupio się zachowała!

   -W porządku drogie dziecko, z czym przychodzisz do mnie?-zapytał spokojnie, tak, że Kasia poczuła się jakby odwiedziła dobrotliwego, świętego Mikołaja, a nie prawnika. Być może to poczucie bezpieczeństwa, jakie wytworzył ten dziwny człowiek spowodowało jej nagły przypływ bezpośredniej szczerości.

   -Sfałszowano testament! Według niego nie mogę samodzielnie zarządzać majątkiem dopóki nie wyjdę za mąż! Wyobraża sobie pan to? A osoba, która jest do tego uprawniona zrujnuje nasze całe dziedzictwo! To niemożliwe, żeby ojciec napisał testament samodzielnie! W dodatku, nie było w testamencie obrączki...-mówiła jednym tchem, a Rudzki słuchał i słuchał. Ani przez chwilę nie dał po sobie poznać, że doskonale zna tę sprawę i interesuje się nią już od dłuższego czasu.

   -Czy ma panienka ten dokument przy sobie?-zapytał z powagą. Kasia szybko wyjęła go z torebki.

   -Hmm...-mruknął przeglądając go. -Ciężko powiedzieć, żeby było z nim coś nie w porządku. Na wszelki wypadek chciałbym go przez krotki czas zatrzymać, by zbadać go bliżej.

   -Ależ oczywiście!- ucieszyła się Kasia.

   -Niestety, nie obiecuję wiele. Sądzę, że nawet, jeśli to oszustwo, to i tak w chwili obecnej, najlepszym wyjściem z sytuacji będzie, jeśli panienka rzeczywiście wyjdzie za mąż.

   -Słucham?- nie wierzyła własnym uszom dziewczyna. -Przecież to może być oszustwo! Dlaczego mam wychodzić za mąż teraz tylko z obowiązku? Ślub jest na całe życie!-oburzyła się.

   -Spokojnie. Jeśli dowiodę, że testament został sfałszowany, małżeństwo zostanie unieważnione. Nikt nie będzie mógł tego podważyć.

   -Tak, ale... -zawahała się nieco zawstydzona. -Ale jak to tak po prostu unieważnić, kiedy... no wie pan...? A jak będą dzieci?- powiedziała cicho ze wstrętem myśląc o konsekwencjach małżeństwa. Rudzki pokiwał głową z trudem dusząc w sobie wesołość, która nagle przyszła na niego widząc zakłopotanie tej uroczej, młodej damy.

   -Mam dla pani pewną propozycję. Zdaje się być ona dla pani wprost idealna. Znam kogoś, kto mógłby poślubić panią, dając pani wszelkie swobody, związane z zarządzaniem Biernacicami, a także tymi sprawami, o które się pani obawia- powiedział tajemniczo. Oczy Kasi rozszerzyły się z ciekawości.
   -Naturalnie, nie za darmo. Będzie kosztowało to pewną sumę pieniędzy- kontynuował.

   -Ile?- spytała zaraz, nieco nerwowo. Była gotowa oddać naprawdę wiele, byleby tylko odzyskać majątek nie naruszając przy tym własnych zasad moralnych i tych bardziej skrytych, uczuciowych. Jak każda dziewczyna pragnęła przecież w końcu wyjść za mąż z miłości!

   -Proszę się teraz tym nie martwić. Gdy odzyska panienka pieniądze po ojcu i możliwość zarządzania Biernacicami, pieniądze nie będą dla panienki takim problemem. Spiszemy odpowiednią umowę prawną, i gdy tylko potwierdzą się pani przypuszczenia, otrzyma panienka rozwód.

   -A jeśli testament jest prawdziwy?- spytała trwożnie.

   -No cóż, wtedy i tak musiałaby panienka za kogoś wyjść. Ale proszę się tym nie kłopotać, zbadam sprawę dokładnie. Trafiła panienka do najlepszego prawnika w mieście- powiedział uśmiechając się nieskromnie, co dodało jasnowłosej dziewczynie otuchy.

   -No dobrze. Więc kim on jest? - spytała niecierpliwie. Mężczyzna oparł się o siedzisko fotela i zdawał się specjalnie przedłużać tę chwilę. Kasia zaniepokoiła się. -To chyba nie pan?

   -Dobre sobie- zaśmiał się Rudzki. -To współwłaściciel łódzkiej fabryki włókienniczej, całkiem dobra partia, nawet jak na normalne małżeństwo...- powiedział przyjaźnie, po czym podając dziewczynie karteczkę kontynuował: -Tu jest adres. Zawsze w środy i czwartki bywa w biurze. Zadzwonię do niego i uprzedzę, że panienka przyjdzie.

   -Nie wiem jak panu dziękować... Ile jestem dłużna za dzisiaj?- spytała nerwowo w myślach licząc oszczędności. Mężczyzna machnął ręką.

   -Policzymy się jak pozorowane małżeństwo zostanie już zawarte i otrzyma pani możliwość zarządzania majątkiem. A... jeszcze jedno. Mam nadzieję, że panienka nie jest z tych, co liczą na jakiś tam baśniowe romanse. Mówimy tylko o interesach, ma się rozumieć?

   -Tak... A czemu pan pyta?- zdziwiła się Kasia.

   -To człowiek, który raczej nie będzie panience nadskakiwał. Stracił żonę na wojnie. Biedaczka, akurat spodziewała się dziecka...-powiedział smutno.

   Dzierzyńską także ogarnęła nostalgia i współczucie.

    -Nie chciałbym, by spodziewała się panienka czegokolwiek po tej znajomości, ale proszę się tak nie smucić. Gdy już rozwiążę sprawę, wyjdzie pani za mąż z miłości, za kogo tylko się będzie panience podobało!- powiedział krzepiąco i uśmiechnął się dobrodusznie.

   Kasia odwzajemniła uśmiech. Jerzy Rudzki miał w sobie coś, co sprawiało, że czuła się przy nim dobrze. Nie umiała wytłumaczyć skąd mogła pochodzić troska i dobroć jaką ją otoczył, ale coś podpowiadało jej, że był człowiekiem, któremu może zaufać.

*********************************************************************************

Aktualizacja 10 XII

Wyłapałam i poprawiłam trochę błędów. Nieznacznie zmienione/rozbudowane zostały też dialogi, szczególnie w końcowej części rozdziału.

Kolejny rozdział pojawi się w okresie około świątecznym (mam nadzieję, że jeszcze przed świętami). Szczególnie zapraszam na niego wszystkich czytelników, którzy niecierpliwie wyczekują na wątek miłosny, bo tytuł najbliższego rozdziału to: "Ten, który był zawsze obok." :)
Pozdrawiam,
Z.ola

4 komentarze:

  1. Jakie to dziwne zrządzenie losu! Jeszcze dzisiaj pisałam do Ciebie rozczarowana, że pomimo mojej tak długie nieobecności w świecie blogspotu nie mam u Ciebie ani jednego rozdziału do nadrobienia. Zajrzałam tu naprawdę czysto przypadkiem i moim oczom ukazała się tak bardzo mocno wyczekiwana szósteczka! ; ) Cudownie!
    Wiedziałam, że "Kasja" to silna kobieta! Byłoby wręcz niedorzeczne, jesli zostawiłaby tą sprawę bez "wojny domowej". Ufam, że pomimo tego wszystkiego, sprawy ułożą się po jej myśli. Dziwi mnie te zaaranżowane małżeństwo. Właściciel fabryki? Wyczuwam tu jakieś niepotrzebne i zauważalne problemy!
    W każdym razie wspomnę jeszcze o całej akcji z kwiatami - bardzo mnie rozbawiła! ; )
    Jestem jednak rozczarowana, że moim oczom nie ukazało się imię "Janek" - tak bardzo go wyczekiwałam!

    Cieszę się, że dzisiaj mogłam przeczytać coś co wydostało się spod Twojego pióra. Rozdział świetny! ; *

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasia znalazła się w patowej sytuacji... I tak źle i tak nie dobrze. I ten cały pułkownik. Utopiłabym człowieka w łyżce wody. Ale kiedyś tak było, że kobiety nie miały prawa głosu. Liczę jednak, że Kasi uda się wszystko rozwiązać szybciej niż pułkownik zrujnuje cały jej majątek.
    Pozdrawiam, Lady Spark

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurczę...
    Teraz to ja już nie wiem...
    Niby fajny ten Rudzki i chce pomóc, ale ja bym jemu też nie ufała.
    Dlaczego nie powiedział, że się interesował wcześniej tą sprawą? Nie podoba mi się to. On też może coś kombinować.
    Biedna Kasia...
    Dlaczego o Janku nie pomyśli? Kasiu, słyszysz- JANEK jest Twoją odpowiedzią. Ale rozumiem ją, ten "szyderczy" uśmiech.
    Już nie pamiętam jak to było, muszę jeszcze raz powrócić do wprowadzenia, ale wydaje mi się, że jej się Janek też podobał... Szkoda, że tak porywczo zareagowała na jego oświadczyny. Z drugiej strony Janek przecież zauważył w niej zmianę. Może nie chce się teraz do niej 'zalecac', żeby nie wyglądało to tak, jakby zależało mu na jej posiadłości.

    Dobra, wracam do lektury, szkoda, że to będzie ostatni już rozdział!
    Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tam było jeszcze kilka literówek, ale mniejsza o to. Najważniejsze, że akcja posuwa się do przodu. Zaintrygował mnie ten małżonek i jestem go niezwykle ciekaw - jak wygląda, jak się zachowuje, jak będzie traktował tę pseudożonę i obawiam się, że Kasia może wpaść z deszczu pod rynnę, bo jakby nie patrzeć to człowiek, który wiele przeżył i z pewnością tkwi w nim jakaś zadra. Natomiast Moll jest cudowna i nadal kojarzy mi się z moją Laurą. No i synakowie... xD

    OdpowiedzUsuń