Kilka dni po aresztowaniu Feliksa Sierskiego, przy niewielkim, wiejskim kościółku odbyła się uroczystość pogrzebowa Jerzego Rudzkiego. I choć zmarły nie miał żadnych krewnych, ludzie przybyli bardzo licznie. Wielu z nich było jego dawnymi klientami, ale było także sporo ciekawskich, którzy przeczytali z gazet niezwykłą historię ujęcia mordercy. "UJĄŁ MORDERCĘ NAWET PO SWOJEJ ŚMIERCI", "NAJLEPSZY ŁÓDZKI DETEKTYW-NIE ŻYJE", "RUDZKI-BOHATER O WIELU TWARZACH" - głosiły nagłówki najbardziej poczytnych gazet.
Kiedy komisarz przyszedł opowiedzieć państwu Słomskim niezwykłą historię, nie mogli uwierzyć własnym uszom. Na podstawie szczegółowego śledztwa udało się odtworzyć ostatnie godziny z życia Rudzkiego. Prawdopodobnie zdawał sobie już wtedy sprawę, że jest śledzony. W sobotę po południu poukładał dokładnie wszystkie dowody w postaci listów i własnoręcznie pisane analizy. Następnie odwiedził Łódzki Klub Poety, pod pozorem przekazania nowych wierszy. Tam właśnie zostały skserowane wszystkie dowody, a następnie, gdy już spokojnie pił herbatę w swojej ulubionej kawiarence, zostały przekazane kurierom by doszły na posterunek, do sędziego i zaufanego przyjaciela, prawnika. Ostatni egzemplarz dowodów Rudzki postanowił zachować przy sobie, by podczas zaplanowanego niedzielnego obiadu pokazać dowody zebranym.
Pułkownik Sierski musiał o tym wiedzieć, ponieważ w nocy, około 3 nad ranem, gdy detektyw spał, wkradł się do jego mieszkania, by wykraść dokumenty. Na nieszczęście, Jerzy Rudzki się obudził i dostrzegł oskarżonego obok swojego łóżka. Kolejne zdarzenia potoczyły się po sobie już bardzo szybko. Sąsiedzi słyszeli ostrą wymianę zdań, a potem padły dwa strzały. Drżąc ze strachu, mieszkający nieopodal ludzie dopiero rano odważyli się zaalarmować władze. Wtedy też rozpoczęto w tajemnicy śledztwo. Rany postrzałowe upozorowane były na samobójstwo, ale gdy o godzinie jedenastej na posterunek dotarły wysłane zapobiegliwie wcześniej dokumenty i dowody zbrodni Sierskiego, nie było wątpliwości, przez kogo został zamordowany.
Wiał lekki wiatr, ptaki śpiewały wesoło, zupełnie jakby niewiadome, że umarł ktoś ważny, ktoś drogi. Gdy stali nad grobem duchowny ze wzruszeniem w głosie czytał przemowę:
- Jerzy Rudzki był pierwszym z tych, którzy swoją bohaterską postawą, pracowitością i odwagą zaczęli odbudowywać naszą ojczyznę po latach niewoli. Jeszcze w czasie wojny szerzył patriotycznego ducha wierszami zagrzewającymi do walki i nadziei, że nie wszystko stracone, że będzie taki dzień, kiedy nasze dzieci będą wychowywać się w naszych domach spokojnie, nikt nie będzie zabierał naszej własności, a my będziemy szanowani jako wolni i samodzielni obywatele. Ale nie był tylko poetą, którego wielu znało przez lata. Doskonała znajomość prawa, jakiej nauczył się w młodzieńczych latach pozwoliła mu na prowadzenie podziemnej działalności detektywistycznej. Choć o tym nie było głośno w czasach niewoli, bo i nie mogło być, łącznie oddał wymiarowi sprawiedliwości dziewięciu groźnych morderców i konfidentów, którzy szkodzili dobru naszej ojczyzny zawierając bezwstydne porozumienia z wrogiem.
Ostatnią sprawę prowadził z własnej inicjatywy, dla dobra córki swojego przyjaciela, a i nam, bardzo zasłużonego dla ojczyzny bohatera, Andrzeja Dzierzyńskiego. Ten sam człowiek, który zamordował jego przyjaciela, by zatuszować wydanie swoich działań antypolskich, zamordował także jego, tuż pod koniec śledztwa, na kilkanaście godzin przed planowanym oskarżeniem mordercy. Ale nawet mimo śmierci, dokończył rozpoczęte dzieło swoim sprytem i rozmyślnością, tym samym morderca został ujęty, a dom przyjaciela ochroniony...
Wiele osób płakało, choć nie widziało Rudzkiego wcześniej na oczy. Ot, żal nad dobrym człowiekiem, który niesłusznie musiał umrzeć. Żal nad bohaterem, wyniesionym pod niebo przez duchownego i gazety. Bliżej znało zmarłego tylko wąskie grono osób, w tym Katarzyna Słomska, dla której Rudzki był jak ojciec. "Człowiek od spraw niemożliwych, jak mawiał tata" - przemknęło jej przez myśl. Jan Słomski przytulił żonę mocniej do siebie w myślach wracając do dawnej rozmowy z detektywem, o zmierzchu, w ogródku jordanowskim.
- Kochał cię jak córkę Kasiu - szepnął. - Byłaś tym, czego on nigdy nie mógł mieć...
Jasnowłosa kobieta oczywiście nie wiedziała, co jej mąż dokładnie miał na myśli. Myśląc, że chodzi o dobre serce i wierność staremu przyjacielowi, przytaknęła wzruszona. Ale Janek myślał o czymś innym. Myślał o niespełnionej miłości Jerzego, Joannie, kobiecie z którą nie dane mu było być i Kasi, jej córce, w których oczach widział właśnie ją.
MIESIĄC PÓŹNIEJ, LIPIEC 1919
Już od drugiej w nocy cały dworek w Biernacicach postawiony był na nogi. Nikt nie mógł przecież spokojnie spać w taką noc, a nawet gdyby był zupełnie niewzruszony wobec tego, co działo się w niewielkiej sypialni, nie mógłby spać z powodu donośnych krzyków Molly. Na samym początku krzyczała tylko ze strachu, nad tym co miało się wydarzyć, potem była godzina przerwy, gdy spokojnie czytała razem z przejętą Kasią i panią Marią jakąś książkę dla zabicia czasu. Jakiś czas później zaczęły się coraz regularniejsze i częstsze skurcze.
- Ja nie dam rady! Czy nie da się go wyciągnąć w jakiś inny sposób? - zapytała nieco głupio, pomiędzy krzykami Molly.
Kasia popatrzyła niepewnie na starszą i doświadczoną Marię, która wybuchnęła śmiechem.
- Dobrze ci idzie panienko, jeszcze tylko troszeczkę...
- Czyli ile? - zapytała zniecierpliwionym, gniewnym głosem. Nikt nie uprzedzał jej, że to będzie tak długo trwało. Była już przecież dziewiąta rano!
- Niech ocenię... - odpowiedziała łagodnie pochylając się nad rodzącą. - No... Jak dobrze pójdzie to może za jakieś dwie lub trzy godziny będziesz mogła zacząć naprawdę rodzić.
- Naprawdę rodzić? - jęknęła. - To znaczy, że to jeszcze nie to?
- Och, miałam na myśli parcie... Myślę, że teraz jest dobry czas, by któryś z chłopców pojechał do doktora.
- Nareszcie! -syknęła Molly i skarżącym głosem zwróciła się do trochę przestraszonej tym wszystkim Kasi: - Myślałam, że nigdy go nie wezwie!
- Wcześniej nie było takiej potrzeby - wzruszyła ramionami Maria.
- Potrzeba wam czegoś? - zawołał zza drzwi zdenerwowanym głosem Janek.
- Najlepiej będzie, jak pojedzie pan do pracy! - odkrzyknęła starsza kobieta, wzdychając ostentacyjnie nad tą całą paniką, którą spowodował przecież zwyczajny poród. Kobiety w końcu rodziły nie od dziś i to w dużo gorszych warunkach. - A Zbyszka już można słać po doktora. Niedługo się zacznie!
- Molly, wszystko będzie dobrze... Niedługo już będzie na świecie! - próbowała pokrzepić przyjaciółkę Kasia. I rzeczywiście, niedługo później dziewczyna z bolesnym jękiem zaczęła naturalnie przeć.
- To nie za szybko? Nie ma jeszcze doktora! - Kasia nerwowo patrzyła to na starszą kobietę, to na coś przypominającego wyłaniającą się główkę dziecka.
- Cicho! - skrzywiła się Maria. - Nie strasz dziewczyny. Niejeden poród sama odebrałam kochanie, wszystko będzie dobrze. Przyj, a zaraz pojawią się ramionka maleństwa.
Po kilku kolejnych jękach, widocznie usatysfakcjonowana gospodyni sprawnym ruchem pomogła noworodkowi opuścić łono mamy i po owinięciu go w kawałek prześcieradła podała go czerwonej z wysiłku Molly. Dziewczyna drżącymi rękami wzięła zawiniątko i przytuliła delikatnie do piersi.
- Jest taki malutki... - szepnęła wzruszona, a po chwili ciszy wybuchnęła płaczem: - Czy ja będę dla niego dobrą mamą? Ja nic nie umiem. Ani gotować, ani szyć, ani nic nie wiem o dzieciach... Co one w ogóle jedzą?
Starsza kobieta w pierwszej chwili chciała się roześmiać, ale szybko się powstrzymała i z czułością pogładziła Molly po czole.
- Wszystkiego się nauczysz... A jeść zaraz sama mu dasz - z piersi. Zobacz jak się do niej tuli!
Zza drzwi dobiegły niespokojne głosy:
- To już? Już się urodziło? Możemy wejść?
Kasia spojrzała pytająco na Molly, a ta pokiwała twierdząco głową.
- Chwileczkę panowie! - odkrzyknęła Maria. - Najpierw moje drogie trzeba tu trochę posprzątać i odziać zgrzaną panienkę w coś czystego. - zwróciła się nagannie do dziewcząt i zabrała się za robotę.
- Kasiu... -szepnęła cicho Molly, gdy gospodyni wyszła na chwilę z brudnymi szmatami. - Czy Zbyszek już wrócił... z doktorem? Czy myślisz, że... - zająknęła się i zamilkła. Ale przyjaciółka uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- Przed chwilą przyjechali. Doktor zaraz tu będzie. A Zbyszek...
Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich zdyszany młody chłopak.
- Wiem, że jeszcze nie pozwolili wchodzić, ale musiałem się upewnić, że wszystko w porządku. Jak się czujesz Molly? - zapytał czule podchodząc do łóżka.
- To chłopczyk - szepnęła cicho wskazując wzrokiem na dziecko. - Jak myślisz, jak mu dać na imię?
Zbyszek rozpromienił się.
- To znaczy, że się zgadzasz kochana Molly? - zawołał radośnie. Dziewczyna przytaknęła i podała mu swoją dłoń, którą zaraz pocałował.
- Co tu się właściwie dzieje? - spytała zdezorientowana Kasia.
Zbyszek i Molly ponownie wymienili pomiędzy sobą tajemnicze spojrzenia. W końcu chłopak z szerokim uśmiechem na ustach odparł:
- Pani Słomska, jest Pani świadkiem, że panienka Andrews zgodziła się mnie poślubić!
- Molly, wszystko będzie dobrze... Niedługo już będzie na świecie! - próbowała pokrzepić przyjaciółkę Kasia. I rzeczywiście, niedługo później dziewczyna z bolesnym jękiem zaczęła naturalnie przeć.
- To nie za szybko? Nie ma jeszcze doktora! - Kasia nerwowo patrzyła to na starszą kobietę, to na coś przypominającego wyłaniającą się główkę dziecka.
- Cicho! - skrzywiła się Maria. - Nie strasz dziewczyny. Niejeden poród sama odebrałam kochanie, wszystko będzie dobrze. Przyj, a zaraz pojawią się ramionka maleństwa.
Po kilku kolejnych jękach, widocznie usatysfakcjonowana gospodyni sprawnym ruchem pomogła noworodkowi opuścić łono mamy i po owinięciu go w kawałek prześcieradła podała go czerwonej z wysiłku Molly. Dziewczyna drżącymi rękami wzięła zawiniątko i przytuliła delikatnie do piersi.
- Jest taki malutki... - szepnęła wzruszona, a po chwili ciszy wybuchnęła płaczem: - Czy ja będę dla niego dobrą mamą? Ja nic nie umiem. Ani gotować, ani szyć, ani nic nie wiem o dzieciach... Co one w ogóle jedzą?
Starsza kobieta w pierwszej chwili chciała się roześmiać, ale szybko się powstrzymała i z czułością pogładziła Molly po czole.
- Wszystkiego się nauczysz... A jeść zaraz sama mu dasz - z piersi. Zobacz jak się do niej tuli!
Zza drzwi dobiegły niespokojne głosy:
- To już? Już się urodziło? Możemy wejść?
Kasia spojrzała pytająco na Molly, a ta pokiwała twierdząco głową.
- Chwileczkę panowie! - odkrzyknęła Maria. - Najpierw moje drogie trzeba tu trochę posprzątać i odziać zgrzaną panienkę w coś czystego. - zwróciła się nagannie do dziewcząt i zabrała się za robotę.
- Kasiu... -szepnęła cicho Molly, gdy gospodyni wyszła na chwilę z brudnymi szmatami. - Czy Zbyszek już wrócił... z doktorem? Czy myślisz, że... - zająknęła się i zamilkła. Ale przyjaciółka uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- Przed chwilą przyjechali. Doktor zaraz tu będzie. A Zbyszek...
Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich zdyszany młody chłopak.
- Wiem, że jeszcze nie pozwolili wchodzić, ale musiałem się upewnić, że wszystko w porządku. Jak się czujesz Molly? - zapytał czule podchodząc do łóżka.
- To chłopczyk - szepnęła cicho wskazując wzrokiem na dziecko. - Jak myślisz, jak mu dać na imię?
Zbyszek rozpromienił się.
- To znaczy, że się zgadzasz kochana Molly? - zawołał radośnie. Dziewczyna przytaknęła i podała mu swoją dłoń, którą zaraz pocałował.
- Co tu się właściwie dzieje? - spytała zdezorientowana Kasia.
Zbyszek i Molly ponownie wymienili pomiędzy sobą tajemnicze spojrzenia. W końcu chłopak z szerokim uśmiechem na ustach odparł:
- Pani Słomska, jest Pani świadkiem, że panienka Andrews zgodziła się mnie poślubić!
EPILOG
Rok 1919 był czasem wielkich przemian. Na nowo budowało się państwo, które powróciło na mapy po stu dwudziestu trzech latach niewoli. W miastach prężnie rozkwitać zaczął odbudowujący się po wojnie przemysł, dzieci na nowo zaczęły chodzić do szkoły. Ale jakże innej szkoły niż kiedyś. Można było czytać "Pana Tadeusza" i "Potop" i "Lalkę" i tyle pięknych polskich wierszy... Na obrzeżach miast i wioskach także wiele się zmieniło. Zniszczone dworki były na nowo odbudowywane, ziemie na nowo siane zbożem, a łąki z powrotem oddane krowom i kozom.
Fabryka Goldmana i Słomskiego po zainwestowaniu w nowe maszyny zaczęła się szybko rozwijać i stała się jedną z największych fabryk włókienniczych w Łodzi, a także w całym kraju. W Biernacicach Kasia początkowo chciała założyć hodowlę koni, ale ponieważ zyski z fabryki przynosiły im odpowiedni dochód, zaangażowała się ostatecznie w bycie nauczycielką w pobliskiej szkole.
Molly postanowiła po ochoczej akceptacji Zbyszka nazwać synka Tadeusz, od imienia głównego bohatera książki, która jej się tak spodobała. Po ślubie państwo młodzi na początku mieszkali ze Słomskimi w dworku, ale później na gorącą prośbę i przy wsparciu finansowym Izaaka Goldmana przeprowadzili się do wygodnego mieszkania w Łodzi. Molly w końcu przełamała strach przed ojcem i napisała do niego długi list. Tak jak podejrzewali wszyscy, rodzice dziewczyny martwili się o nią i zachęcali do powrotu do Ameryki.
"Jak mam im wytłumaczyć Kasiu, że tu mi dobrze, jak nigdzie indziej? Że tu rzeczywiście tak pięknie jak mówiłaś? Że pokochałam to miejsce?"
Kasia Słomska objęła przyjaciółkę ramieniem i przytuliła się do niej. Wiedziała dobrze, że to nie te pola zielone, że to nie bociany chodzące po łąkach, że to nie nawet złote pola pszenicy sprawiają, że czuje się do tego miejsca taką miłość. Ale to ludzie, pracowici, odważni, dobrzy... Ci, których serce tak bardzo pokochało już tak dawno temu, a może całkiem niedawno?
Fabryka Goldmana i Słomskiego po zainwestowaniu w nowe maszyny zaczęła się szybko rozwijać i stała się jedną z największych fabryk włókienniczych w Łodzi, a także w całym kraju. W Biernacicach Kasia początkowo chciała założyć hodowlę koni, ale ponieważ zyski z fabryki przynosiły im odpowiedni dochód, zaangażowała się ostatecznie w bycie nauczycielką w pobliskiej szkole.
Molly postanowiła po ochoczej akceptacji Zbyszka nazwać synka Tadeusz, od imienia głównego bohatera książki, która jej się tak spodobała. Po ślubie państwo młodzi na początku mieszkali ze Słomskimi w dworku, ale później na gorącą prośbę i przy wsparciu finansowym Izaaka Goldmana przeprowadzili się do wygodnego mieszkania w Łodzi. Molly w końcu przełamała strach przed ojcem i napisała do niego długi list. Tak jak podejrzewali wszyscy, rodzice dziewczyny martwili się o nią i zachęcali do powrotu do Ameryki.
"Jak mam im wytłumaczyć Kasiu, że tu mi dobrze, jak nigdzie indziej? Że tu rzeczywiście tak pięknie jak mówiłaś? Że pokochałam to miejsce?"
Kasia Słomska objęła przyjaciółkę ramieniem i przytuliła się do niej. Wiedziała dobrze, że to nie te pola zielone, że to nie bociany chodzące po łąkach, że to nie nawet złote pola pszenicy sprawiają, że czuje się do tego miejsca taką miłość. Ale to ludzie, pracowici, odważni, dobrzy... Ci, których serce tak bardzo pokochało już tak dawno temu, a może całkiem niedawno?
******************************************************************************
I tu kończymy przygodę z Fałszywą Obrączką :) Bardzo się cieszę, że pomimo długich przerw udało mi się ją napisać do końca. Zaczęłam myśleć o tej historii daleko, wśród bawarskich wzgórz, zanim jeszcze poślubiłam mojego męża, a teraz już za kilka tygodni przyjdzie na świat moje pierwsze maleństwo ;) Na pewno w przyszłości będę chciała jeszcze wrócić do pisania, poprawić się w formie i treści, a póki co, żegnam się z Wami drodzy czytelnicy.\
Do zobaczenia kiedyś ;)
Z.ola
Do zobaczenia kiedyś ;)
Z.ola